Katarzyna i Sebastian Kubisowie - rodzice dwanaściorga dzieci - rozmawia ks. Bohdan Butko MS SZCZĘŚLIWA DWUNASTKA
O żadnym ze swoich dzieci nie mogą powiedzieć, że o jego przyjściu na świat zadecydował przypadek.
Mówią – nasze dzieci rodzą się z miłości! „Żyjemy z dnia na dzień, nie zabezpieczając się „poduszką finansową” na czarną godzinę, ale życie nam smakuje” – mówi 40-letni Sebastian, naukowiec-astrofizyk, pracownik Polskiej Akademii Nauk. Jego żona 37-letnia Katarzyna jest tłumaczem przysięgłym języka włoskiego. Mieszkają w Krakowie. Wpewien jesienny wieczór zapukałem delikatnie do drzwi tak, aby nie obudzić dzieci. Przywitali mnie uśmiechnięci gospodarze, a w korytarzu i na schodach prowadzących na poddasze ujrzałem całą gromadkę dzieci, poczynając od najstarszej Zuzanny po najmłodszą Łucję. Witałem się z nimi patrząc w roześmiane buzie i mimo późnej pory, szeroko otwarte oczy. Nie minęło jednak ok. dziesięciu minut, a już dom się wyciszył i siedząc z gospodarzami zaczęliśmy rozmowę.
Taka gromadka… chylę czoło przed wami… Katarzyna: Nie ma w tym żadnej naszej zasługi. Jesteśmy otwarci na życie, które płynie od Boga i przyjmujemy każde dziecko, jak ślubowaliśmy przy ołtarzu. Zawsze byłam świadoma, że chodzi tu o potomstwo, którym Bóg nas zechce obdarzyć, a nie to, które sobie zaplanujemy i na które będzie nas stać. Nie mówimy, że wychowanie takiej gromadki to żaden problem. Ale jesteśmy pewni, żeżadnemu z naszych dzieci nie zabraknie tego, czego dziecko potrzebuje najbardziej – miłości. Nasze dzieci rodzą się z miłości! Życie nie zależy od pieniędzy. My mamy o wiele za mało, ale tak się jakoś dzieje, że nie chodzimy głodni i obdarci. Rok temu, przy ostatnim porodzie – narodzinach Łucji (w ósmym miesiącu ciąży) doznałam bardzo silnego krwotoku. Konieczne były zabiegi, po których nie możemy mieć już dzieci.
A zatem dwanaścioro dzieci, to nie przypadek? Sebastian: Absolutnie nie, zawsze była to nasza świadoma decyzja. Dla mnie od początku było jasne, że chcemy mieć dużo dzieci. Czułem intuicyjnie, że w tym jest dobro. Obawiałem się jednak, czy można być naukowcem i mieć rodzinę wielodzietną? Okazuje się, że jednak można. Z otwartością, o której mówi Kasia, to nie jest takie proste. Było zmaganie – zaufać czy nie zaufać Bogu. Kasia zawsze miała więcej tej pewności. Wiele razy lękałem się, co się stanie, czy przeżyjemy. Kasia kończyła studia będąc w czwartej ciąży. Najpierw mieliśmydwa pokoje, później trzy. Przy szóstce dzieci, zrobiliśmy trzypiętrowe łóżko. Kiedy urodziło się ósme dziecko, dostaliśmy duży dom, w którym sto lat wcześniej mieszkała rodzinaostatniego wójta podkrakowskiej wsi Zakrzówek. Tu rodziły się jego dzieci – czterech chłopców i sześć dziewczynek. Kiedy umierała najmłodsza, bezdzietna córka wójta, prosiła, byten dom przekazać na dobry cel. Dostaliśmy go nieodpłatnie. To był taki wyraźny znak od Pana Boga.
Doświadczyliście pomocy od innych? Katarzyna: Pomaga nam Kościół. Wciąż spotykamy się z bezinteresowną życzliwością wielu ludzi. Przy pięciorgu małych dzieci mieliśmy duże kłopoty; brak nam było opiekunki i pomocy w prowadzeniu domu. Kiedy piąte dziecko miało pół roku, miałam wylew. Przy kolejnych porodach bałam się, że coś mi się stanie, choć po zoperowaniu tętniaka porody stały się bezpieczniejsze. Ale ujawniła się padaczka pourazowa. Od tej pory codziennie pomaga mi opiekunka do dzieci, a mąż wtedy mógł dokończyć pracę doktorską. Dzisiaj,z perspektywy czasu widzę, że wtedy dzięki Bożej interwencji uporządkowało się nasze życie od strony praktycznej. Opiekunkę mamy do dzisiaj.Sebastian: Patrząc z dzisiejszej perspektywy, kiedy nie możemy mieć już więcej dzieci, widzę, że to był dar i wykorzystaliśmy dany nam czas. Bogu dzięki za te dwanaście istot ludzkich, które są z nami, które urodziły się dla życia wiecznego.
Co myślisz – patrząc na swoje dzieci? Sebastian: Każde dziecko odbierałem jako dar, miałem taką świadomość, docierało do mnie, że moje dzieci nie są moją własnością, Kasia je rodzi, ale daje je Pan Bóg dzięki naszemu otwarciu. Kiedy są małe, są od nas zależne, ale wiem, że kiedy dorosną, będą miały własne życie, będą same dokonywać wyborów (niektóre może będą mnie bolały), może będą robiły błędy, wpadały w jakieś trudności, kryzysy. Nigdy nie patrzyłem na dzieci jako na własność.
Jak budujecie waszą jedność małżeńską? Sebastian: Zawsze marzyłem o małżeństwie jako o jedności dwojga osób, ale był to obraz sentymentalny: żeby się rozumieć bez słów, żeby mieć wspólne upodobania, żeby robić wszystko razem – takie młodzieńcze pragnienia. Potem przychodzą trudności i co można zrobić z tymi trudnościami? Albo przerwać ten związek i nie mieć problemów – czyli rozwód, albo wejść w tę sytuację. Samemu nie ma się na to jednak siły, ale jeśli do małżeństwa wprowadzi się Chrystusa, to wtedy jest szansa. Od jedności małżeńskiej wszystko się zaczyna. Jedność przychodzi w zmaganiu, trudnościach, przede wszystkim w przebaczaniu sobie wzajemnych krzywd…
Czy Katarzyna pozwoliła Ci być głową rodziny? Sebastian: Nie tylko pozwoliła, ale bardzo pomogła. Właśnie mnie zostawiała podejmowanie decyzji, ja też trzymam finanse rodziny – płacę rachunki, wiem, ile co kosztuje. Kasia mnie pierwszemu podaje talerz przy posiłku, pokazuje dzieciom, że ja jestem pierwszy. Jej okazywanie mi szacunku przy dzieciach, pomogło mi dorastać do bycia ojcem. Dziś nie istnieje figura ojca, który jest fundamentem rodziny. O tym się w ogóle nie mówi i jest to powód do ucieczki od rodziny wielu niedocenionych ojców. Dziś nie wiadomo, kim właściwie jest ojciec; kobieta zarabia, rola utrzymania rodziny przez ojca schodzi na drugi plan, to kim on jest, jaką ma rolę do spełnienia w rodzinie, skoro matka się wszystkim zajmuje. To może być jedna z przyczyn kryzysu trwałości w małżeństwie.
Jak przekazujecie wiarę dzieciom? Sebastian: Żeby coś przekazywać to trzeba to najpierw mieć. Dla nas to jest wezwanie, żeby samemu się nawracać, samemu prosić o wiarę, szukać jej w faktach, które daje Bóg: co to znaczy, że mamy samochód, że ostatnio dostaliśmy dużo pieniędzy, lub że przychodzą sytuacje niosące cierpienie? Są to te wydarzenia, w których należy szukać relacji z Bogiem i jak się je znajdzie, to pewne codzienne zachowania płynące z tej relacji dzieci obserwują i właśnie w ten sposób jest przekazywana wiara; jest to specyficzny rodzaj katechezy. To, co z żoną możemy przekazać dzieciom, to miłość, którą mamy do siebie. Bardzo często małżeństwa w pewnym momencie zapominają o sobie służąc tylko dzieciom;pracując, zapominają o tym, co jest między nimi. My z Kasią bardzo często wychodzimy gdzieś razem, czasem dzieci mają o to pretensje mówiąc, że już w tym miesiącu byliście w teatrze czy w kinie. A my wychodzimy, żeby być razem – porozmawiać, pochodzić po plantach, zajść do kawiarni czy restauracji. Potrzebujemy tego, żeby być ze sobą, celebrować tę naszą spójność. Jest to dla nas bezcenne, cały czas czujemy się ciągle młodzi. To nam pomaga zgodzić się na kruchość i niepewność dnia codziennego. Na Eucharystię do wspólnoty neokatechumenalnej idziemy zawsze razem. Najmłodszych dzieci nie zabieramy. Tak zaczęliśmy postępować już dawno, kiedy było ich czworo, pięcioro. Te najmłodsze zostawały w domu, bo same z racji wieku, z niej nie korzystały, a przeszkadzały innym. Teraz, kiedy mamy dwanaścioro dzieci, to od Antosia, który ma pięć lat, wszystkie jadą z nami. Najmłodsza trójka zostaje w domu. Zuzia z Emilką chodzą już do swojej wspólnoty. Kiedy nie mieliśmy samochodu, całe lata jeździliśmy taksówkami, nieraz wydając ostatnie pieniądze, żeby zdążyć; a kiedy nie było już w ogóle pieniędzy, chodziliśmy na piechotę – dwa wózki i reszta dzieci, przeważnie latem (do kościoła idzie się ok. 40 min). Ta wyprawa na Eucharystię odbywała się zawsze, dzieci widziały i widzą, że to jest coś ważnego. Nie zdarzało się żebyśmy bez poważnej przyczyny na Eucharystię nie szli.
Czy są takie chwile, kiedy gromadzicie się wszyscy razem? Katarzyna: Mamy taki długi stół. Na jednym końcu siada Sebastian, na drugim ja, a dzieci – między nami. Około godz. 18. spożywamy przy nim posiłek – zawsze razem; to jest rodzaj obiadokolacji. Inne posiłki zależą od planu lekcji, ale staramy się by dzieci jadły w grupach i modliły się przed jedzeniem. Mieliśmy niańkę trochę luźniej związaną z praktykami religijnymi. Kiedyś zrobiła jeden z posiłków, posadziła dzieci przy stole i mówi jedzcie, a one czekają. – O co chodzi? Jedzcie. – Musi być modlitwa, musisz się pomodlić. – A może ty Zuziu, się pomodlisz, bo jesteś najstarsza. – Nie, to musi ktoś dorosły, ja ci mogę powiedzieć jak. Wierząca, czy niewierząca musiała się pomodlić z dziećmi. My modlimy się przed posiłkiem, zawsze dziękujemy za ten posiłek Bogu. A jeśli jest jakiś konflikt między nami, czy też między dziećmi, to najpierw szukamy wyjścia z tej sytuacji. Na oczach dzieci prosimy siebie – ja z Kasią, o wybaczenie, tak, żeby one widziały, że też się przepraszamy, że to jest ważne.
Czy macie swoją sypialnię? Sebastian: Oczywiście, a w nim łoże małżeńskie. Dzieci wiedzą, że bez pu−kania do naszej sypialni nie wolno wchodzić. Duże dzieci od dawna nie przychodzą wieczorem, chyba, że się coś dzieje ważnego. Maluchy chciałyby być razem z nami w łóżku, ale nauczyliśmy je, że rodzice powinni zawsze spać tylko ze sobą. Jak przyjdzie maluch, to Kasia go odprowadza do jego sypialni, żeby nam nie przeszkadzał. Gdy maluch nie chciał się rozstać ze mną, to kładłem się z nim w jego łóżeczku i zasypiałem, a nad ranem miałem awanturę od Kasi, że tak zrobiłem. Ona konsekwentnie odprowadza dzieci i nie pozwala im spać razem z nami. W swojej sypialni mają zapaloną małą lampkę, przy której zasypiają.
Jak przyjmujecie nauczanie Kościoła na temat seksu małżeńskiego? Sebastian: Nauczanie Kościoła w tej dziedzinie zawsze napełniało mnie pokojem. Nigdy nie buntowałem się ani nie miałem wątpliwości, może dlatego, że wpadały mi w ręce dobre lektury, że spotykałem rozsądnych ludzi. Kościół pomógł nam być otwartymi na życie. Doświadczyliśmy, że przyjemność we współżyciu małżeńskim ma głęboki sens, że to jest taki prezent od Boga. Bóg jest tak samo obecny we współżyciu małżeńskim, jak w kościele – przy ołtarzu podczas składania przysięgi małżeńskiej. Tam i tu następuje celebracja sakramentu małżeństwa. Katarzyna – Bóg też był szczęśliwy, kiedy stwarzał świat, więc współżycie małżeńskie jest udziałem w radości Boga, w Jego szczęściu, pod warunkiem, że wierzymy w to, że Pan Bóg stworzył człowieka jako mężczyznę i kobietę, i dopiero jedność tych dwojga jest obrazem Boga – a nie pojedynczy człowiek. Seks jest środkiem za pomocą którego przekazuje się od Pana Boga życie, które jest święte. Chodzi o to, żebyśmy przekazali to życie, które ze świętości Boga jest dane. Katarzyna przygotowała kolację w stylu włoskim. Gwarzyliśmy prawie do północy. Wracając do domu czułem się, jakbym na chwilę był… w niebie.
|